środa, 24 maja 2017

Komma Lika – szwedzka gra w równouprawnienie


Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o Komma Lika byłam dość sceptycznie nastawiona do idei tej gry. Przecież to logiczne, że jak jedna osoba gotuje to druga sprząta, pomyślałam. Jednak gdy serfowałam po szwedzkich stronach, natrafiałam na bardzo przychylne opinie. Dlatego stwierdziłam , że warto spróbować Komma Lika na własnej skórze. W końcu Szwedzi to mistrzowie w dziedzinie równouprawnienia, więc nie mogą się mylić. 
Ale zacznijmy od początku.



Autorką gry Komma Lika jest trzydziestoczteroletnia Maria Loohufvud, Szwedka mieszkająca w  Sztokholmie. Maria  prowadzi studio graficzne Pasadena,  w wolnych chwilach gra w grupie rockowej Le Muhr. W 2013 roku Maria stworzyła grę rodzinną Komma Lika, dostępną obecnie w dwóch opcjach: składająca się z 4 zestawów magnesów dla rodzin z dziećmi lub dla bezdzietnych par z 2 zestawów magnesów w różnych kolorach, o różnych kształtach i z różną ilością punktów. Gra polega na tym, aby za każdą czynność wykonaną dla domu przyznawać sobie punkt na planszy, którą jest lodówka, bądź jak w naszym wypadku tablica magnetyczna.  Każdy obowiązek domowy jest inaczej punktowany, zgodnie z rolą jaką odgrywa w gospodarstwie domowym. Punkty zdobywa się za mycie naczyń, odkurzanie, wyniesienie śmieci (najmniej punktowane), podlanie kwiatków itp.  Zdobyty punkt, czyli magnes umieszcza się na planszy, tworząc dowolne figury.
Kto uzbiera najwięcej magnesów wygrywa. Właśnie czy na pewno wygrywa???? Zwycięstwo w tym wypadku oznacza brak równowagi w związku/rodzinie.


To nie jest gra w którą chce się grać ze znajomymi wieczorami. To gra, która sprawdza jak dzielicie się obowiązkami w waszej rodzinie/związku. Może się wydawać, iż punktacja nie jest sprawiedliwa, ale jest ona przyznawana adekwatnie do wysiłku włożonego w daną czynność.  Dzięki tej grze dzieci zaczną doceniać pracę jaką rodzic wykonuje i zaczynają szanować ich czas. Prace domowe są czymś co od zawsze powodowało kłótnie o to kto pozmywa naczynia, wyniesie śmieci,  umyje auto, a w okresie Świąt kto udekoruje mieszkanie. Tym razem, nie będzie to już problemem. Dzięki tej grze podział obowiązków będzie jasny i klarowny. Za każdą wyżej wymienioną czynność domownicy dostaną punkt za jej wykonanie. To ich dwa razy bardziej zmotywuje! 



Co mnie najbardziej zaskoczyło w tej grze? 

  •          Po drugiej rundzie nasza chęć wygranej zamieniła się w dążenie do remisu.
  •          Jak czynności codzienne wykonywane prze kobiety są  uważane za błahe przez facetów, którzy nie przykładają do tych czynności takiej wagi jak kobiety.
  •          Punktacja za dane czynności – pojawiły się nie tylko czynności dnia codziennego, ale również okazjonalne jak np. wyniesienie choinki.

W Komma Lika nie chodzi o wygraną, ale o równość. Gra ma na celu pokazanie, iż wszystko najlepiej jest robić wspólnie, lub dzieląc się obowiązkami po równo. Jeśli jakąś czynność wykonujecie razem, to oboje otrzymujecie punkt. I takie działanie jest najbardziej sprawiedliwe. Szwecja, gdzie w pracy liczy się zespół, a nie jednostka jest dobrym przykładem, iż  takie działanie się sprawdza.  Wyrównanie punktów na planszy, czyli remis, odzwierciedla w życiu codziennym równy podział obowiązków.

Jedynie zastanawia mnie jak ten podział obowiązków wygląda w rodzinach z dziećmi, kiedy gra już się skończy? Czy dzieci przestają wykonywać swoje obowiązki, „bo już nie ma punktów to nie muszę się starać” ? Dajcie znać jak ktoś z Was grał :) Według mnie jest to duże wyzwanie dla rodziców: jak zachęcić dzieci, aby dalej wykonywały swoje obowiązki.

Jeśli chodzi o nas to wydaje mi się, że przed grą i po jej zakończeniu dzielimy się tak samo obowiązkami. Mieliśmy jasny podział obowiązków oraz jeśli czas nam na to pozwalał robimy coś wspólnie np. mycie samochodu czy jego odkurzanie. Gra jednak uzmysłowiła nam, iż robiąc coś wspólnie oszczędzamy sporo czasu, a także świetnie się przy tym bawimy. Polecamy spróbować !



poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii - recenzja

Ostatnio coraz więcej Islandii na Facebooku i Instagramie Marchewkowej Skandynawii, a to wszystko za sprawą książki pod tytułem Szepty Kamieni. Historie opuszczonej Islandii (wydawnictwo Otwarte), która swoją premierę będzie miała już w najbliższą środę! Obiecuję Wam, że po lekturze tej książki osoby, takiej jak ja, które nie były jeszcze na Islandii, zapragną wyjechać tam jak najszybciej.



Autorzy książki (na pewno kojarzycie ich bloga - Icestory) Berenika i Piotr to dwoje dziennikarzy, którzy od kilku lat mieszkają na Islandii. Przez ostatni rok podróżowali wzdłuż i wszerz wyspę, aby poznać prawdziwe życie na Islandii. Kraju, który kusi i zachwyca surowym pięknem, ale też wiele wymaga od swoich mieszkańców. Początkowo miał to być cykl 21 postów na ich bloga, jednak na nasze szczęście z zebranego materiału zrodziła się książka. 



Rozpoczynając swoją przygodę z książką postanowiłam udać się w podróż wraz z Bereniką i Piotrem. Znalazłam papierową mapę Islandii i palcem po mapie zwiedzałam razem z nimi opisywane miejsca. (polecam to zrobić również i Wam). Moje motto podróżnicze „
Be a traveler not a tourist” sprawdziło się tutaj w 100%. Przemierzałam z autorami miasta, wsie, których w żadnym innym przewodniku nie znajdziecie. Berenika i Piotr dotarli do miejsc, gdzie turystom, a nawet samym Islandczykom trudno trafić. Opuszczone miejsca: domy, fabryki , ruiny – co może być w nich ciekawego, pomyślałam na początku lektury. Jak bardzo się myliłam, przekonałam się już po pierwszym rozdziale.




Szepty Kamieni to nie tylko książka o miejscach ale przede wszystkim o ludziach. Autorzy przejechali tysiące kilometrów, a na swojej drodze natrafili na wiele barwnych postaci, którzy zaznajamiają zarówno autorów jak i nas z wieloma opowieściami.  Spotykają nie tylko rodowitych Islandczyków, ale również imigrantów, także z Polski, którzy szukali  lepszego życia na Islandii. Czy go znaleźli ?

W pierwszą podróż Berenika i Piotra zabierają nas nad Fiordy Zachodnie, czyli najmniej zaludniony i najmniej odkryty region Islandii, ale za to jakże interesujący ! Odwiedzamy tutaj między innymi Djúpavík. Dawniej tętniące życiem miasto, słynące z przetwórni śledzi , która upadła wraz z zakończeniem wypraw śledziowych. Była to jedna z największych na świecie przetwórni rybnych zatrudniająca setki pracowników, a dziś znajduje się tu  odizolowane miasto z niewielką liczbą mieszkańców, ale za to wieloma opuszczonymi budynkami. 

/Opuszczony dom na Fiordach Zachodnich IceStory.pl/   

Następnie autorzy ukazują nam południe Islandii, a dokładniej archipelag Vestmannaeyjar, gdzie w 1973 roku wybuch wulkanu Eldefll zmusił mieszkańców  do ewakuacji. Czytając ten rozdział miałam wrażenie jakby wulkan wybuch tuż przed chwilą, a lawa jeszcze nie zastygła.  To tylko jeden z przykładów, który pokazuje jaką wielką potęga ma wyspa. Nieprzerwanie Islandia udowadnia, kto tu rządzi. Wymaga wiele od swoich mieszkańców i nie jest miejscem dla ludzi słabych. Zmienna pogoda, ciągły niepokój o wybuch  nadal aktywnych wulkanów, potrafi złamać każdego.

„Gdy nie urodziłeś się na wyspie, łatwo utonąć we własnych lękach”

W Szeptach Kamieni możemy znaleźć pewną analogię i zobaczyć jak historia lubi się powtarzać i zataczać kolo.  Zamknięcie przetwórni w Djupaviku spowodowało kryzys na Wyspie niemal tak duży jak ten ostatni z 2008 roku.  Skutki owych kryzysów autorzy dostrzegają w opowieściach mieszkańców, którzy nie planują życia z dużym wyprzedzeniem, którzy nie wiedzą co przyniesie im jutro.


Co mnie najbardziej zaskakuje w książce, to iż mimo czasem niewygodnych pytań jakie autorzy zadają swoim rozmówcom, tych dwoje zawsze uzyskuje odpowiedź na zadane pytanie.  Islandczycy podchodzą do obcych z dużym dystansem. Jednak Berenice i Piotrowi udaje się dotrzec do wielu nieznanych historii.  To tylko jeden z wielu dowód na to, jak dobry jest ten reportaż ! Berenika i Piotr opisują opuszczone miejsca w taki sposób, że aż chce się tam jechać, choćby zaraz. Po przeczytaniu tej książki nawet najbardziej odstraszające miejsce na Islandii, będzie dla Was intrygujące. Przelana na papier pasja i miłość autorów do Islandii zaraża. Po przeczytaniu tej książki, Islandia już nigdy nie będzie taka sama w moich wyobrażeniach. Zarówno Wyspie jak i mieszkańcom należy się duży szacunek. Pamiętajmy o jednym, islandzkie kamienie szepczą….


(…)Wiatr zmienia tu dźwięk w wiersz bez rymów i rytmu. Ziemia pulsuje. Gęste chmury kłębią się niespokojnie nad głową, ocean szumi jednostajnie, budząc grozę i zachwyt. Podobno tutejsze kamienie szepczą. Nawet w ciszy, bezwietrznej i z pozoru martwej, słychać wyraźnie, że nie jesteśmy tu sami.

/Szepty Kamieni. Historie opuszczonej Islandii/ 

piątek, 24 lutego 2017

Nordicana - Za co kochamy Skandynawię ?

Za nim rozpoczęłam lekturę książki Nordicana – Za co kochamy Skandynawię autorstwa Kajsy Kinsella (wyd.Buchman) na białej kartce spisałam za co ja kocham Skandynawię. Byłam ciekawa ile punktów powieli się z Nordicaną i odkryłam jak ciężkie jest to dla mnie pytanie.  Ponoć nie kocha się za coś, a mimo wszystko i tak właśnie jest z moją miłością do Północy.  


Gdy wzięłam do ręki Nordicanę, wiedziałam, że się zaprzyjaźnimy.  Pierwszym powodem jest jej tematyka a drugim wydanie książki. Z pozytywnym nastawieniem zasiadłam do lektury leksykonu i zagłębiłam się wśród 100 haseł, które zostały w przyjazny czytelnikowi sposób wyszczególnione. Książka podzielona jest na 6 rozdziałów:


         Mity i Tradycje
         Naturalnie skandynawskie
         Jedzenie i świętowanie
         Noir i symbole kultury
         Skandynawska architektura

Jak wiecie moja przygoda z Nordyckimi krajami rozpoczęła się dużo wcześniej niż panująca obecnie moda na Skandynawię. Miłość do Skandynawii trwa już dość długo dlatego nie spodziewałam się, że Nordicana mnie zaciekawi. 


Każda część mimo, że tematyka mi dobrze znana, przynosiła coś zaskakującego. Miło było przeczytać o miejscach, w których się już było, o rzeczach o których się wie, o Joulupukki u którego się siedziało na kolanach, o koniku z Dalarny, który stoi na honorowym miejscu w domu, o zorzy polarnej, na którą polowałam prawie każdej zimowej nocy mieszkając w Finlandii, o dniu polarnym, który tak bardzo dał mi w kość przy pierwszym wyjeździe na Północ, o borówce/brusznicy bez której nie zjem mięsa, o moście nad Sundem, który pokonaliśmy w te wakacje, o klopsikach, które jem za każdym razem w Szwecji, o saunie, którą tak uwielbiam, o salmiakkach, których smak będę pamiętać do końca życia, czy o hotelu Kakslauttannen, który tak bardzo mnie rozczarował w rzeczywistości. Przy prawie każdym haśle można znaleźć nową informację. Czy wiedzieliście np. że pierwszy rysunek Muminka Tove Jansson wykonała na drzwiach od …. toalety ? Albo, że Jo Nesbo był maklerem giełdowym, a wieczorem dorabiał jako piosenkarz? 




Nordicanę przeczytałam w jeden wieczór. Ta fantastyczna lektura jest przyjemna za sprawą lekkiego pióra autorki i dużej ilość ciekawych informacji zawartych w leksykonie. Według mnie książka dedykowana jest przede wszystkim osobom, które dopiero zaczynają przygodę z krajami Nordyckimi, ale maniak Północy (taki jak ja) znajdzie też w niej coś dla siebie. Po lekturze Nordicany obiecuję Wam, że zatęsknicie za podróżą na Północ tak jak i ja. 

Z niecierpliwością czekam na drugą część !